«

»

Z INDYKIEM W TLE

Przed wzrokiem pospólstwa pod sceną
teatru kuchenne skrywają się wątpia,
zaplecze techniczne i rekwizytornia,
gdzie tkwią, wedle wiedzy aktora seniora,
cierpliwie czekając swych ról wkutych w pamięć,
imponderabilia oraz akcesoria
muzy dramaturgii, tytułem przykładu:
– osiołek drewniany o śpiesznych biegunach
– na ławce wiosennej pod kwietnym kasztanem
dziewczyna z piegami, lekturą, chłopakiem
– sekrety miłosne, listy, fotografie
– Melpomeny portret, Sofokles i Homer
– deus ex machina, hukowy rewolwer
– lampa Aladyna, strzelba z epilogiem
– hołdy wielbicieli, kosz z chryzantemami
– brawa, ochy, achy, aplauzy, wiwaty
– kurtyna…
Trwa antrakt. Zmyliwszy personel,
wszedłem za kulisy, stamtąd do podziemi.
W nich wszystko współgrało z opisem aktorskim:
– fotel tak przepastny, że pustka sen koi
– totem Papuasów, liczne bibeloty
– starogreckie wazy, mit o centaurze
– zbiór wielki leksemów dobrych do emfazy
– ubiory, kreacje, mole w garniturze
– biurko, kredens, krzesła, stół na stopce kurzej
– z magnesem zużytym hiperonim ega
– strój jeźdźca godnego, by stępa odjechać
– pod kurzu patyną znoszone dwa skrzydła
– kurtyna…
Kreślę ponad kręgi wciąż dalsze a prędsze
scenariusz drapieżny, lotu harmonogram,
i z troski o bliskie mi jutro do ramion
chcę podpiąć skrzydliska; ich moce są podłe,
kiedyś jakiś indyk introwertyk bowiem
czyścił nimi grzędy zawzięcie, jak sądzę,
ze wzniosłych, młodzieńczych o niedzieli mrzonek…
Oby tylko zdążyć na spektakl przed gongiem
(który to instrument rozbrzmi w złym momencie,
tłumiąc szmer miarowych, wolnych do mnie stąpnięć)!
Kurtyna.

Dodaj komentarz