«

»

NA KONIEC

Rozbiły się dzbany u brzegu rozmowy,
rozdźwięczały dzwony. Pod koniec biesiady
o nic nie proszony uprzejmy jej sponsor,
wzorowy gospodarz, wykazał się troską
? na drogę powrotną dał przędzę, nić mocną
wiążącą srebrzyście z przyzwanym księżycem.
Ten ruszył natychmiast w me strony ojczyste,
lecz względem sprawności mych mięśni, umysłu
był zbyt niezależny, rezolutny, chłodny,
ponadto uwielbiał karkołomne skoki
i skosy,
i skręty,
i skróty;
w ogóle
ów młokos, jak w nowiu z ostrogą u nogi,
niezmiernie się śpieszył.
Jednakże podjąłem narzucone tempo.
Długo próbowałem dotrzymywać biegu,
aż wreszcie opadłem
z sił resztek
na ziemię
przede mną zaklętą.

On czekał już w sobie
zamknięty na skruchę
i ślepy na wszystko,
i niemy na szepty,
i głuchy na prośbę
o pomoc doraźną.
Jakąkolwiek zresztą.

Dodaj komentarz