«

»

WIARA

Lipiec.
Słońce. W nim miasto
niewielkie, lecz rozgwarne, tłoczne: stolica
regionu, centrum turystyczne, zalew
i góry, bliskie przejście graniczne. Dworzec
kolejowy. Jakąś dziewczynę zaczepiłem
w holu. Przypadkiem. Przeciskając się obok.
Jeśli dobrze pamiętam, sprzączką przy torbie…
odrobinę… o ramię… a może sterczącym
zamkiem u plecaka… z tyłu o koszulkę…
troszkę…
– Pragnę przeprosić ? zdobyłem się na szept.
– Nic nie szkodzi. Proszę ? z ładnym uśmiechem
przepadła gdzieś w tłumie i tyle.
Ledwie tyle…
Nie było
prób zgrabnej wymiany poglądów
na temat pogody i czasu upływu
w powolnej a długiej kolejce po bilet
ani pogaduszek na ławce peronowej
pod leniwym zegarem, ani nawet
wojażu pospołu pociągiem. Wakacje we dwoje
chyba też nam nie były sądzone na dobre.

Minęło lat trzydzieści.
Listonosz dostarczył na mój nowy adres,
myślałem, że jeszcze nieznany nikomu,
pocztówkę z widokiem…

Kochany!
Rzeczywiście przebywam
wśród wagonów marzeń, lokomotyw nocy
na stacji węzłowej
w mieście znanym Tobie ? niewielkim, lecz w słońcu
jak na fotografii. Wciąż czekam, aż zjawisz
się jutro czy pojutrze, w końcówce wakacji,
za lat i trzydzieści. Usilnie Cię proszę,
pokonaj przestrzenie, przecież wiesz, że tęsknię,
żem Twoja na wieki
na zawsze…
Penelopa

Dodaj komentarz