«

»

PRZYSTAŃ

Już stałaś w negliżu przed łożem,
dumając, jak oprzeć się znowu
wejrzeniu w roziskrzone morze
żywiołów żagli biało-żółtych wokół,
żeby mnie przywabić, a potem pożegnać.
Muszę przyznać z żałością,
że za wróżbę dobrą godzę się przyjmować
burzę w twym zawsze nieuważnym wzroku,
próżne przelśnienie przemieszane z żarem,
widocznym drżeniem źrenic diamentowych.
Z duszą wszelkiej nadziei wnet po pierwszym znaku
danym poprzez różę z wiatrowych ogrodów,
poruszony widokiem ogników na wodzie
w ożywieniu wielkim i pożodze zmysłów przybiłem
do brzegu, w te pędy pobiegłem, dotarłem do ciebie
z niby-animuszem zdyszany, na pozór
beztroski i rzutki
oraz pyszny… boski…
Tak,
również niemal boski.
Wszechwładny właściciel tutejszych ciemności
w każdej z niezwykłych, acz groźnych postaci
natarczywy, zazdrosny, skory do urazy
? wszak tarczą najbliższy tobie ważny książę ?
przez losu zły kaprys
w kąt nieba żebraków
przypadkowy,
najdalszy,
zakrzywiony,
z patosem i złością drapieżną
na żer pożądliwej, czarnej w głodzie dziurze
mnie rzucił na oślep.
Bezsprzecznie skończony w żółto-białym locie
zdążyłem cię skłonić do przędzenia marzeń
lekkich, ażurowych wrzecionem różowym,
a także do snucia wątków przemyślanych,
rozlicznych skojarzeń łączonych jedynie
zmową złotych zmilczeń,
aż wnikniesz bez woli w snu gęstą osnowę.
W tejże właśnie chwili lub może tuż potem
od ciebie odpłynął spełniony już książę
? żeglarz ważny na szlaku, wietrze
diamentowym, według szeptów przeróżnych,
krążących pogłosek
samowystarczalny,
nieprzeciętnie rzutki,
bezprzykładnie pyszny,
nieskończenie boski
olbrzym.

Dodaj komentarz