«

»

MROK

Milszy mi ciemny korytarz pamięci
lub ścieżki po niebie sypane kryształem
jak blaski wysokie ulicznych latarni,
w których przechodnie wydają się mali,
zmęczeni, stroskani. Nad miarę poważni.
Dlatego unikam oglądu detali
spóźnionych powrotów, pomroki wnętrz zdarzeń,
spotkań przypadkowych. Także nie żal wcale
zagasłych już świateł; lusterko mi zbędne.

Idąc wzdłuż chodnika stareńkim kamieniem
brukowaną jezdnią, w jej rozwarstwieniach
niekiedy postrzegam zbutwiałą kość czasu.
Na klęczkach ją badam, by poznać historię,
jak również schematy, ocenić przyczyny
i skutki rozkładu. Im więcej poświęcam
tym kwestiom uwagi, tym jestem pewniejszy,
że w tak kostropatym podłożu nic powstać
nie może. Kto śmiałek, bez trudu w kość wniknie,
ze szczętem przepadnie. Lecz się nie odrodzi.

Traktem niespełnionych latarni naprzeciw
przemieszcza się kocur, zwierz nie lada jaki.
Emanacja mroku. Ledwo mnie spostrzeże,
zastyga w bezruchu. Wzrok świeci fosforem
? sygnał przyzwolenia na wejście nieśpieszne
w najcichszą z realnych komityw, tak wątłą
jak w cieniu nić światła, tkanka delikatna
rozjaśnień. Przez ognie tych źrenic przejść łatwo
w ukryte rewiry, wymiary nieznane.
Jest zresztą możliwe, że każdy kot w oku
ma furtkę, szczelinę, wszak zeń totumfacki
czarnoksięskiej władzy, celebrant wszelakich
obrzędów północy. W trakcie mych oględzin
statury nawierzchni i struktury jezdni
ów stwór obserwator olbrzymieje w oczach.
Wypełniając przestrzeń, zwinnie się w nią wtapia.
Zostaje po kocie nić świetlna przy drodze.
Ukazuje wymiar, w który odejść trzeba.

Tkwią w rzędzie latarnie akurat gasnące.
O czarną godzinę bić się gotów zegar.
Gdzieś po kość się skrada kot nie lada jaki.

Dodaj komentarz