«

»

KATON W ZALEWIE

W sklepie,
do którego ze słońcem zachodzę
co najmniej raz na dzień,
zawsze sporo konserw.
Prócz tłuszczy śledziowej,
makrel z pomidorem,
pstrągów oraz fląder
gros wytworów moknie
w zalewie życiowej
? są to ryby grube, napuchłe
od egzystencjalnej, sądząc po odcieku,
natury treściowo nieświeżych wynurzeń
postmodernistycznych,
dociekań i odkryć,
zachowań i ofert
o wciąż przerabianym z powodu żadnego
okresie ważności,
jak choćby:
? memento mori… et in Arcadia ego!
? żałosnych nut pląsy
? pomroki najtrwalsze barwy i walory
? w ziemskich sprawach z Bogiem dysputy toczone
? flet boczny, kołatka
? harfa, lira, kotły
? wiara w programy ad astra per aspera
? zaduma nad kiesy bolesnym pustoszem,
marnościami świata i cieniami groty
? pięta
? Achillesa
? ceterum censeo Carthaginem delendam,
postea reaedificandam
esse
? nihil novi sub sole et cetera,
et Ce… tera… et… ce…
? gratisowo do znaków zodiaku addenda
? historia skrótowa (na wynos) kosmosu.
Jestem, więc podziwiam (podziwiam, więc jestem);
z boku są dość niezłe widoki na spokój…
Bez maksym, sentencji i celnych wyimków
do lady nie podchodź!
Posłuż się klasykiem, wielkich tu bez liku.
Esej
mu dedykuj,
wiersz cudzy lub własny,
oby z jasnym sensem,
jaką bądź pointą. Krąż wkoło scen
z książek, pisarzy, panteonu słynnych, bądź co bądź,
fechtmistrzów idei barwionych ironią,
skąpanych w potoku
(panta rei) drwiny kraszonej piołunem;
klep mocno z doskoku
w podskokach ich plecy, ramiona, równy bądź im,
swojski, bądź z nimi po imionku w głos bądź
w domyśle (tors pręż ku orderom, które mają oni)
ty, gnom niby przy nich, kąkol obok róży,
rezydent u sławy też niby na niby,
lecz z własnego wyboru już skoczek na cokół.
Skąd owo podejście lwiej części piszących?
Czy nie stąd, że
? szczęście jest szare i nudne, i złudne na ogół
? mało kogo cieszą cudze dobrobyty
? wiara w dobre gwiazdy fatalną jest, zgubną
? lekkość formy progiem w karierze wysokim
? trudno operować nastrojem na nutę
wesołą, kłaniać się maluchom
(dziatwa to nie ludzie: Marks ich nie obchodzi
ni ?Próby? Michela de Montaigne, ni promieniujący
szlachetnością Albert ? Camus albo Einstein)
? strach działać dowcipem jak podróżnym kijem
(żart wyklucza alians z elitą Penklubu)?
Drobiazgi to wszystko.
Nam, słowa kapłanom, powaga przystoi,
wstęp godny na pomnik.
Miast w kusej koszulce i szortach z beztroski
turlać słów fajerkę na drucie zagiętym,
mnie również jest łatwiej, bezpieczniej, rozumniej
robić mądrą minę i dobre wrażenie
niczym intelektu wirtuoz, co zstąpił
na chwilę z Parnasu tylko przez pomyłkę,
sumienie narodów, dostojeństwo wsobne,
by w końskich binoklach toczyć wołu wzrokiem
po barankach wokół.

Dodaj komentarz