«

»

POMYSŁ NA JESIEŃ (poemat melancholijny)

Instytut Zaburzeń. Od tyłu zacisze Kliniki Podejrzeń,
pół park, pół ogródek,
słoneczko od chmurek cierpiące migreny,
ławeczka na nerwy…
Gawędzą na ogół krótkimi słówkami,
wszak siedzą nie rządkiem
(niczym drób na grządce
muzie a kurowi, świadom lotnych skrzydeł,
prozy życia kształtu, już w pełni dostały),
lecz mile stłoczeni w obrządku szalonym (jak filety śledziowe pod kloszem poezji w słoju pojemności zero dziewięć litra,
z zachowaną płetwą dającą w akwenie swobodę wyboru prawdy obiektywnej, realnego świata, indywidualnej i barwnej postawy, a wewnątrz ławicy ułudy zbiorowej), co na rozum chłopski
specyfikę miejsca pod uwagę wziąwszy,
jest niezbyt w porządku:
– Izolda z kolczykiem, figi smakująca
– Piotr bezwąsy, jak sądzę, programowo w roli indiańskiego wodza
– cień z bladawym pąsem
– zaraz za nim para pań Ań pięknie mownych,
do głębi natchnionych (jedna, zwana Rimbo,
z anielską muzyką, w stroju krakowianki i wiankiem na głowie,
druga trzyma biegle dzwon uczuć intymnych)
– wprost z Doliny Wiatru Nauzykaa Miyazaki
– Iks alias Falsyfik, eksmistrz sofizmatu
unisono mruczący z odwróconym kotem
– Monika z ostatnio kultową fryzurą
?naści, babo, stracha, szukaj wiatru w polu?,
śmigła na szpileczkach (zatraciła umiar
w podbiegach z żołądkiem dotąd stacjonarnym
ściśle; od niedawna, niestety, ów niby samopas
chudnie w oczach, niknie na dzikiej orbicie
elipsoidalnej a nieprawowitej
– Beata z piwoniami czerwonymi krwiście
przywołuje na myśl jesień, melancholię…
Ach, byłbym zapomniał:
między nimi Marcin siny jakiś, mnisi,
w trybie, treści, bryle iście wielorybiej.

Dodaj komentarz