«

»

POD SKLEPEM

Taki rachunek… nic nie rozumiem…
mamrocze jejmość po sześćdziesiątce,
drobna figura, szary kostiumik,
potrząsa grzywką jak u Dąbrowskiej.
O murek wspiera torbę na kółkach
(opodal śmietnik znosi niedolę
? mnóstwo butelek, które rozpiera pustka plastiku;
zakrętki cierpią ostry prawoskręt)
i w portmonetce łowi paragon.
Przegląda długą listę zakupów,
rząd źle widocznych liczb drobnym maczkiem.
Przeszkadza warkot ? właśnie ku miastu
skrada się traktor, istny wodzirej z przyczepą chwiejną
od wyobraźni, za nim w procesji:
– autobus w transie pręży przeguby
– trzy osobowe nerwowym wężem
– prycha wywrotka, z piachu pot ścieka obfitą strużką
– taksówkę dopadł kaszel motoru
– ford incognito włącza syrenę, bardzo się śpieszy,
ale w zaułku suszy powietrze patrol drogówki.
Pisnął hamulec. Syrena milknie.

Nic nie pasuje… się pomylili…
Słońce przypieka.
Pies bokser grubas na prostych nogach
zna sytuację. Czeka z rozmysłem:
w końcu zrozumie pani, co trzeba,
i z animuszem znowu poczłapią
na własne dobra, gdzie można pospać.

Dodaj komentarz