Doglądam nocy uważnie i troskliwie.
Wchodzę w jej przestronne wnętrze
po raz któryś z rzędu
a bardzo powoli.
Wchodzę uporczywie i cicho
jak wzgórze,
gdy się wtapia w horyzont
gasnący,
jak spokój wnikający w niepokój.
O błogosławieństwo
mnie prosi księżyc utrudzony,
jakby słowo,
które zazwyczaj znaczy to, co znaczy,
mogło losu wyroki tłumaczyć inaczej.
Trwam wciąż.
Rozgwieżdżony.