Niedawno przyglądałem się jesiennym krowom na pastwisku. Towarzyszył mi pewien przyjaciel o naturze poety nieco drażliwego. Było sielsko. Złociście i bordowo. Nad rzeką słoneczko wyjadało kryjące się w łozach mgiełki. Gdzieś za nami woźnica wstrzymywał konia. Gdy jedna z krów jęła muczeć, przyjaciel rozmarzył się.
Przymknął oczy.
Westchnął.
Dał się słyszeć szept słodki.
Pegaz
zaprzężony
do
końskiego
wozu…
Przyjaciel zamilkł.
Też milczałem.
Ach, jakże pięknie! Bordowo. Złociście.
– Pięciowiersz ten dedykuję żonie ? nie wytrzymał. ? Mej muzie.
Trudna rada! Trzeba było zareagować.
– Doskonale. Po prostu doskonale. Lecz na twym miejscu przymiotnik ?koński? zastąpiłbym ?żoninym?. Co sądzisz o takiej formie?
Zaprzężon
Pegaz
do
wozu
żoninego…
– Hm… No… nie jestem pewien… Zaprzężon, powiadasz? Hm…
– Przecież nie musi być zaprzężon!… A tak? Czterowiersz! Bardziej klasyczny! Trzynaście zgłosek!
Zaprzężony
Pegazon
do wozu
żonnego…
– Musi być koński!
– Nie może być koński!
– Dlaczego?
– Ponieważ wozy nie są wołowe, ośle ani końskie, jeno chłopskie, drabiniaste, stare? Zresztą pegaz jest koniem.
– Ale skrzydlatym. Płynie niczym orzeł.
– Tak. Nad rżyskiem. Rży niczym orzeł.
– Nie podobają mi się te żarty.
– Oczywiście wozy są też konne. Jak jazda, artyleria… orkiestra bywa konna. A plotka ? stukonna.
– Do czego zmierzasz?
– Wozy nie są końskie również z tego powodu, że mało którego konia stać na posiadanie wozu. Jednak dokończę później. Teraz muszę odejść… śpieszę się… Pegaza czas ratować! Pogryzion przez konne muchy biedaczysko cały.
Przyjaciel odkrył we mnie przyjemniaczka. Tę wieść przekazał pastwisku i światu bezzwłocznie przeciągłym muczeniem.