«

»

DIABEŁ

Diabeł istniał w mej świadomości jedynie jako artefakt kultury wytworzonej przez cywilizację europejską, zjawisko antropologiczne, symbol złych pokus. W bibliotecznych zbiorach posiadam kilka monografii wnikliwie opisujących diabła, w archiwum rękopisów zaledwie dwa unikatowe dokumenty z czasów Kontrreformacji, cztery zaś kopie innych świadectw zagubiłem bądź przeniosłem do działu zbiorów etnograficznych, w którym panuje chaos do opisania jedynie przez natchnionego poetę.

Motyw diabła wykorzystywałem czasem w twórczości malarskiej i prozie jako dekorację.

Ostatnio, szukając opowieści mogących dać mi inspiracje twórcze, spotkałem kobietę imieniem Janina, której młodość przypadła na czas przedwojenny w Mościskach pod Lwowem. Janina po dziś cieszy się doskonałą pamięcią, słuchem, wzrokiem.

Przed wojną nie było materaców. Sienniki odświeżano, nurzając w rzece, potem susząc w gorących promieniach słońca. Pewnego razu Janina, onegdaj młodziutka dziewczyna, wiozła sienniki na taczce, żeby wypłukać je w rzece Śluzie. Opodal drewnianego mostu dziewczyna stanęła jak wryta. Przy moście pod drzewem dzikiej wiśni sterczał diabeł. Miał posturę dziesięcioletniego chłopca, ubrany był we fraczek granatowej barwy i czerwone krótkie spodenki. Posiadał kopytka, lecz nie miał rogów, w każdym razie Janina nie odnotowała tego szczegółu.

Okazało się potem, że diabeł wystawał przy moście codziennie w południe, choć czasem bywał niedostrzegalny. Pod wiśniowym drzewem za to zawsze widniał liść kapusty. Kiedyś jeden z odważniejszych obywateli postanowił wejrzeć w taki liść. Gdy go podniósł, odsłoniły się wyraźne ślady kopytek.

Diabeł z Mościsk pokazywał się Rusinom obu obrządków, katolikom rzymskim, starozakonnym. Zarówno owieczkom, jak i pasterzom w wierze. Nie mógł ani przyczynić się do rozwoju gospodarczego okolicy, ani przysporzyć moralnej siły najmłodszym mieszkańcom. Wśród świadków panowała więc zmowa milczenia, solidarnie też pod lada jakim pretekstem zabraniali oni potomstwu zbliżać się w południe do mostu.

Którejś niedzieli Łydowie, sąsiedzi mej informatorki, poszli do kościoła na poranną mszę. Korzystając z nieobecności gospodarzy, braciszkowie Janiny wybrali się na ich posesję, aby podkraść gruszki; trzy dorodne drzewa rosły tuż przy domu, blisko zagonu kapusty. Akurat buszowali w jednej z grusz, łapczywie zrywane owoce chowając za pazuchy, gdy pod drzewem pojawił się diabeł. Ten sam ? we fraczku i krótkich spodenkach. Chłopcy struchleli ze strachu. Pozostali na drzewie. Tę sytuację po powrocie z nabożeństwa zastał stary Łyda. Kazał odejść diabłu. Potem rozzłościł się na chłopców, wszak wystarczało przyjść, poprosić…

Łydzicha wypiekała chleb bez soli. Wielkie bochny kładła na piecu. Pewnego dnia odwiedziła ją bez zapowiedzi siostra Janiny, Stefcia. W kuchni ujrzała diabła, szykującego się do odejścia z bochnem pod pachą.

– Łydzicho, a to kto?!

– Ciii, Stefciu! To nasz wychowanek.
Diabeł zabierał chleb do stodoły. Mieszkał bowiem w sąsieku.

Zrozumieli wtedy ludziska w Mościskach, dlaczego w studni u Łydów dudniło. Diabeł kilka razy dziennie zwykł opuszczać się w studzienną czeluść, ażeby zażyć kąpieli, bowiem wielce dbał o higienę osobistą. Dzielnie znosząc niewygody, tłukł mimowolnie wiadrem o cembrowinę.

Sądzę, że pieśni Małopolan z okolic Częstochowy o dudniących studniach zostały niesłusznie uznane przez etnografów za prześmiewcze, bo dotyczące rzekomo niedomytych harcerzy.

Rozdzielający posesje koślawy płotek Łyda rychło zamienił na wysoki, szczelny parkan, chociaż drewno było dobrem trudno dostępnym ? zwożonym z daleka, zatem drogim.

Po wojnie, w 1947 roku, stary Łyda szczęśliwie repatriował się do Polski z dobytkiem, żoną i diabłem. Chcieli osiedlić się w Przemyślu, wszelako w mieście wtedy roiło się od miejscowych czortów. Zamieszkali więc w Gliwicach. Od czasu do czasu diabeł wybierał się na przechadzki, ukazywał sąsiadom to tu, to tam aż do śmierci Łydy.

W Mościskach odnotowano też inne przypadki bytowania diabłów. Oto kolejny przykład.
Po drugiej stronie rzeki stał piękny trzypiętrowy pałac hrabiny Potockiej. Pod murem rezydencji rósł kamień. Był z każdym rokiem coraz to większy. Ojciec Janiny, Marcin, używał tytoniu. Posiadał fajkę z wiśniowego drewna. Pewnego dnia, pykając sobie mile, wybrał się do pałacu załatwić jakiś interes. Ujrzał opartego o kamień możnie wyglądającego pana, też raczącego się dymkiem, lecz ze złotej fajki. Pan zaproponował zamianę. Marcin chętnie przyjął fajkę ze złota, oddał zaś swoją ? dość już zużytą, nadmiernie wypaloną ? wszak nie był w ciemię bity. Gdy zadowolony przekroczył bramę pałacu, zorientował się, że padł ofiarą diabelskiej sztuczki. W dłoni trzymał fajkę wydrążoną w kaczanie, czyli kapuścianym głąbie. Miast tytoniu zawierała wysuszone końskie łajno. Rozsierdzony Marcin zawrócił, aby rozmówić się z oszustem. Obok kamienia leżały liście kapusty. Diabeł znikł.
Podczas wojny Niemcy zamienili pałac na magazyn, z kolei Rosjanie na szkołę. Tuż po wojnie Mościska nawiedziła powódź. Śluza wylała. Kamień przepadł.

W Przemyślu na Zasaniu mieszka rzeźbiarz Dżoch, wykorzystujący w pracy twórczej wiśniowe drewno. Przed laty był awanturnikiem, znanym jako Zbój, Dziwny lub Dziad nad Pogórza Dziady. Będąc jego gościem, wśród gratów nieznanego przeznaczenia odnalazłem zawiniątko, które przypadkowo odsłoniło swą zawartość. W nim Dżoch przechowywał jakieś łaszki, czerwone i granatowe ubranka. Na ścianie wisiała złota fajka… Wówczas nie interesowały mnie owe przedmioty, przecież celem wizyty była chęć obejrzenia rzeźb.

Dubiecko nad Sanem jest dziś maleńką mieściną, aczkolwiek historię miało bogatą. Również i tu starzy ludzie pamiętają diabła ? rezydenta we młynie. Za dnia jako Stróż Dubiecki pełnił godnie wartę na niewielkim wzniesieniu przy przemyskim trakcie, pobierał dla siebie myto od obcych. Noce spędzał przeważnie nad Sanem, czasem w okolicznych lasach. Zapuszczał się także w dalsze strony ? okolice Pruchnika, Dynowa i Dąbrówki Starzeńskiej. Niestety wygląd dubieckiego diabła nie utrwalił się w pamięci ludzi. Sporządzony przeze mnie z fragmentarycznych danych portret wykazuje liczne cechy fizycznego podobieństwa do wzmiankowanego rzeźbiarza.

Ponoć diabłów jest coraz mniej. Odchodzą w przeszłość ich ulubione siedziby ? domostwa z drewna lub rzecznego kamienia. Także dlatego, że księża przyjęli zwyczaj kropienia święconą wodą wszystkiego, co się da, nawet mostów i pól, dróg i domów. Nadto rolnicy stosują herbicydy, kapusta jest tania, coraz tańsza, więc mało komu chce się ją uprawiać. Parlamentarzyści, etnografowie i ekolodzy wielu krajów europejskich zastanawiają się, czy nie objąć diabła ścisłą ochroną gatunkową. Chyba czas najwyższy po temu. Jednakże stanowisko duszpasterstwa wszelkich wyznań i obrządków chrześcijańskich jest w poglądach na diabła nieprzejednane; w tym przypadku można mówić o rzeczywistym ekumenizmie.

Wiem, że jesienią diabła można zoczyć w Słonnem. Osobnik ten ma charakter włóczęgi, nigdzie miejsca nie zagrzeje. Bywa na Cergowej, górze między Duklą a Rymanowem, oraz wśród Prządek ? skalnych wychodni górujących nad Krosnem. Sporadycznie nawiedza nawet Tyniec. Chyba tego właśnie czorta zna też Puszcza Kampinoska. Co najmniej dwa diabły zamieszkują Łysogóry, lecz nie wadzą jeden drugiemu, żyją zgodnie. Jeszcze kilka lat temu wielce oryginalny, na swój sposób szykowny diabeł miał stałą siedzibę w ruinie ratusza jaśliskiego.

Jak na wstępie zaznaczyłem, nie wierzę w diabły.

Jako młodzian żądny byłem wiedzy o sobie i świecie, w którym żyć mi przyszło. W celach badawczych przebywałem w rozmaitych regionach i wymiarach rzeczywistości, najchętniej oczywiście tych gorzej znanych. Przyznam, że czasem ich istnienie poddawałem w wątpliwość, jakkolwiek sceptykiem z natury nie jestem.

Pamiętam, że pewnego razu odziany lekko, w białą koszulkę i brązowe spodnie, na nogach mając wygodne pionierki, wybrałem się na wycieczkę. Dzień był słoneczny. Znalazłem się na piaszczystej drodze prowadzącej do wiekowego lasu. Pobocza usłane były żwirem, gdzieniegdzie kamień polny pełnił straż w zastępstwie stracha na skowronki liczniejsze od wróbli, śpiewniejsze od wron. Cisza oraz wszechobecne pastelowe barwy wypalonej żółci, wysublimowanych brązów, pozbawionych emocji jasnych zieleni, błękitu przechodzącego w szarość, szarości przechodzącej w delikatne smugi różu tworzyły klimaty typowe dla Starej Kastylii; jedynie z rzadka porozrzucane wierzby i dalekie mgiełki świadczyły o rodzimym charakterze okolicy. Wszelako czułem obecność jakiegoś ciała obcego, elementu niepasującego do całości, estetycznego zgrzytu. Dobywszy nieodłączną lupkę, zacząłem badać ziemię pod stopami.

…Zanikający ślad dawnej obecności piechura, dalej, o koński włos, mrówka zajęta swymi sprawami, ociężały po posiłku chrząszcz, kamyczek jeden, drugi, także trzeci, w sąsiedztwie kilku ustabilizowanych floresów rozkojarzony es, nadto cień karłowaty… mój cień kolorowy:

? czerwony krótkich spodenek

? granatowy fraczka

? kopytek…

Dodaj komentarz