«

»

DESZCZ

Deszczowe lasy to osobne światy. Różnią się szumem i barwami smutku, i śpiewem, chociaż ich opowieści są do siebie podobne.

Ja też jestem światem własnym o wyraźnych krawędziach, zamkniętym w chaotycznie osobnej obręczy, nieomal kwadratowym, złożonym z niewygodnych pytań, wykrzykników, zespołu politowania i zadumy oraz ostrzeżeń niejednoznacznych, nietypowych, zmiennych, których wartości ni przesłania nie znam, nie poznam nigdy, bo ilekroć dochodzę do sedna, ono podlega przekształceniom lub zostaje zastąpione innym.

Wszelako podczas deszczu sam ulegam zmianom. Staję się światem szeroko otwartym i gościnnym, przyzywającym, gotowym do zasiedlenia, jakkolwiek w lesie nie jestem rozmowny, nie zwykłem szumieć ani śpiewać ? milczę, gdyż brak mi kilku ważkich słów.

Czy się tym smucę? Nie wiem. Po prostu w lesie jestem. Ostatnio przeżyłem coś w rodzaju deja vu…

Któregoś dnia dawno temu padał deszcz tak ulewny, że drogi zmienił w rzeki. Rad nierad zdążałem do domu rzadko uczęszczaną, okrężną, wąską, gdzieniegdzie grząską, lecz szczęśliwie nie zatopioną jeszcze ścieżką. Mijając jakiś przysiółek, ujrzałem chatynkę krytą strzechą, stareńką. Na dachu bociany miały gniazdo. Potem były pastwiska, poletka liche; pilnowały ich strachy tak ucieszne, że nawet znane z powagi wróble, nawet skowronki płochliwe nie mogły się powstrzymać od śmiechu. Za polami widniały nieskoszone łąki. Migotały nad nimi motyle jednoskrzydłe, deszczowe. Za łąkami ciemniał wielogłowy bór cichy.

Drzewa ? twarze.

Twarze ? drzewa…

Teraz dobrze pamiętam ledwie zwarty rząd drzew. Jedną maskę. Sekret.

Dziś też od świtu padało.

Było pole ? święte miejsce strachów i kąkoli.

Była łąka. Motyl zgnębiony nieogarnionym smutkiem. Samotny bocian z dziobem zwieszonym.

Akurat deszcz ustał. Zszedłem ze ścieżki między mokre trawy. Wkrótce w leśnej twarzy rozróżniałem szczegóły: czoło, nos, oczy… uszy… Również uszy.

Brnąc przez las na przestrzał, dotarłem do duszy ? gęstwiny pamięci. Myśli nawet najcichsze, bez słowa rzucone ? smuteczki już leśne, ale jeszcze moje ? jęły wrastać w czeremchy, w ich splątane włosy, tworząc światy następne.

Odchodząc bogatszy o kolejne znaki, w czystej i miękkiej pościeli mchowej znalazłem klucz do nowych pytań ? zbłąkane niewinne skrzydełko motylowe.

Dom. Otwieram pamięć jak książkę. Po wielokroć otwieram twarz mojego lasu. Dzisiejszą. Wczorajszą. Zamierzchłą. Czytam w niej osobny świat nasz. Czekam na deszcz rzęsisty.
Grzeję dłonią skrzydełko. Czuję suchy ból w oczach, a w ustach gorączkowe pragnienie pytań w nadziei, że doczekam się jakichś odpowiedzi.

Ciągle słów mi brakuje! Coraz mniej mam wiedzy o sobie. Ponieważ ją czerpię z kropli jawy schnącej, postanawiam mrok wysiać, pamięć zamknąć w skrzydełku.

Zaczynam penetrować sen po śnie. Nieopatrznie odnajduję się w zamkniętym lesie dłoni na krzyż splecionych. Chcę powrócić do siebie, więc muszę ponownie pamięć otworzyć na oścież.

Tym razem nie będę szukać szczęścia na bezpiecznej ścieżce. Mało wiem o powodzi, więc wreszcie zaspokoję ciekawość, deszczem się zachwycę.

– Jestem! Jestem! Wciąż jestem!!! ? wykrzyczałem w ulewę za oknem.

Jestem deszczowym światem. Migotaniem nad łąką jedynie skrzydełkowym.

Dodaj komentarz