«

»

MIŁOSIERDZIE

Ciężko dziś przeżyłem śmierć sójki przy sośnie.

Napowietrzny kot, który nie tak dawno, bo wiosną, był duszą towarzystwa, uosobieniem wszelkiej dobroci, przyczaił się w ogrodzie, sójkę pochwycił, skarcił za rozsiewanie plotek o rzekomej kociej ospałości, stałą gotowość do dalekich eskapad, krzewienie wiedzy o zamorskich krajach i ? ogólnie ? za życiowy optymizm, eleganckie stroje, beztroskę, chociaż niewykluczone, jak twierdzą zawistne sroki z uporem, że pokarał ją za defetyzm, brak zdecydowania, notoryczne mieszanie spraw ptasich i boskich.

Pozostały po niej płowo-rdzawe piórka. Kosteczka jedna, druga. Skrzydełko nieruchome. A przecież nie dalej niż wczoraj sójka mi przyniosła pod okno wiarę w ciepło i dobro, plasterki podniebnego raju, kroplę dalekich oceanów.

Ciężko przeżyłem śmierć sójki.

Gdy grzebałem jej szczątki pod sosną, sroki milczały, drzewa stały w żałobnych czapach spuszczonych na oczy, z koronami w konarach, a napowietrzny kot siedział na ziemi tuż obok, lizał futerko na grzbiecie i ślepia przymilnie przymykał.

Wkrótce potem uciekłem.

Ciężko przeżyłem śmierć sójki.

Uciekając z ogrodu do miasta, w drodze widziałem ptaki nieba pozbawione. Widziałem też niebo ? po jego czystej toni przemieszczało się piórko samotne. Przeżyłem śmierć sójki tym ciężej, że w mieście nie było ni ptaków, ni nieba.

Odwiedziłem zaprzyjaźnionego sprzedawcę pocieszeń i marzeń.

Nie miał dla mnie na kredyt niczego. Usilnie proszony, po dłuższym wahaniu, z nieskrywaną niechęcią zgodził się wreszcie na kilka dni udostępnić pierwszy tom księgi życia, a właściwie to tylko do niej przedmowę. Wpierw jednak wręczył mi uniwersalną instrukcję użycia i kazał przestudiować. Znałem ją na pamięć. Niezmiennie zalecała chłód, umiar, rozsądek i spokój.
Padłem na kolana. Łkając, prosiłem o ciepło, przesadność, pośpiech. O szaleństwo.

Sprzedawca się zmieszał. Ujął mnie za ramiona i postawił na nogi. Potem spod lady wydobył słoiczki. Wymieszał zawartość na szkiełku dokładnie, posługując się sprawnie drewnianym patyczkiem. Bez żadnej zwłoki przydał mej twarzy, a także ubraniu, rdzawo-płowego ubarwienia.

Gdy wracałem do domu, niebo tak szybko zachodziło chmurami, że ledwo zdążyłem uchwycić ostatnie chwile błękitu na lot. Towarzyszyła mi pewność, że ciężko przeżyję kolejne spotkanie ze śmiercią ? po chmurach susy już sadził napowietrzny kot.

Dodaj komentarz