«

»

LUSTRO

Tego dnia nie mogłem wyzbyć się pozbawionego kształtów, lecz hałaśliwego i pełnego buty niepokoju. U wejścia do duszy zamocował imadło, obok, w lewym przedsionku, ustawił szlifierkę. Z kieszeni dobył szczypce oraz kombinerki. Jął przyglądać się moim ostatnim dokonaniom z uwagą, przy użyciu lupki.

Posmutniałem.

Zanim zamknąłem drzwi na klucz, raz jeszcze uważnie ogarnąłem wzrokiem wnętrze mieszkania. Czułem, że zostawiam znacznie więcej, niż chciałem ? nie tylko wspomnienia, nie tylko echa nadziei, rozterek i zwątpień, nie tylko blaski i cienie spędzonego tu czasu. Żeby poprawić sobie nastrój, włożyłem ulubioną bordową kurtkę. Wyszedłem na przechadzkę.

Wbrew przewidywaniom zamyślony zaszedłem dość daleko. Była to dzielnica starych parterowych domów, odrapanych czynszówek, ciemnych sklepików, zaniedbanych warsztatów. Udając, że wszystko we mnie jest cacy, wszedłem do sklepu z artykułami wszelkiej potrzeby. Kupiłem lustro na wysokość chłopa, dla kaprysu. Było ostatnie, przecenione, być może dlatego właśnie się skusiłem.

– To dobre lustro. Kryształ. Nie stłucze się. Skore do usługi. Wierne ? mamlał sprzedawca. ? Nie opuści w potrzebie. Pożytek nawet po zejściu murowany.

Nie miałem nastroju, by słuchać tego ględzenia. Zacząłem trochę żałować dokonanego zakupu. Opuściłem sklep.

Droga do domu była nie tylko daleka, lecz i dość przykra. Przygnieciony do ziemi ciężarem drobiłem kroczki. Dziesięć kroczków, odpoczynek. Dziesięć kroczków, odpoczynek. Uparcie towarzyszyło mi uczucie, że ktoś za mną idzie, niemal depcze po piętach. Niesione lustro krępowało ruchy. Nie mogłem obrócić się na tyle szybko, by przyskrzynić gościa.

Do mej kamienicy dotarłem o zmierzchu, zdrożony bezmiernie. Z mozołem pokonywałem schody na swe piętro pod niebem. Oparłem ostrożnie lustro o ścianę. Odetchnąłem głęboko. Rozprostowałem dłonie kilka razy. Sięgnąłem do kieszeni. Niepotrzebnie. Drzwi mieszkania stały otworem…

Na udane wyjście był najwyższy czas. Tkwiłem już w drzwiach drążony przez niepokój silniejszy dziś, niż zazwyczaj. Miałem wrażenie, że zawodzi mnie pamięć i coś istotnego zaniedbałem. Prawdopodobnie więc doznam jakiejś szkody, kto wie, czy nie straty definitywnej.

Z dołu dobiegło ciężkie stąpanie. Wkrótce naprzeciwko mnie stanął zasapany gość w bordowej kurtce, z pękiem kluczy w dłoni. Nie był mi znany, acz przypominał kogoś, może któregoś z przechodniów ? wszak tylu ludzi co dzień się mija, całkiem bez potrzeby.

*

Jest poranek. Lustro. W nim usta zastygłe w smutku; ot, typowa usterka nastroju ? sekundy jednej czy dwóch.

Dodaj komentarz