«

»

OSOBNE ŚWIATY

Znałem utalentowaną krawcową. Mieszkała przy sąsiedniej ulicy, w swym osobnym świecie na peryferiach miasta, jak sądziła, zachłannego, szarego, nieprzyjaznego dla człowieka igły. Od bladego świtu tuż pod jej oknami przejeżdżały tramwaje, żeby zgrzytem budzić mieszkańców do życia, a ją do niechcianej rzeczywistości.

Krawcowa pragnęła śpiewać, jednak na próżno szukała dla siebie miejsca w odpowiednim chórze. Znajdowała, co prawda, zapaleńców chętnych do współpracy, cóż z tego, skoro w zespole wszyscy niemiłosiernie fałszowali. Kto mógł, zmykał, aby tylko oszczędzić sobie zapalenia uszu. Tak oto krawcowa nie miała z kim śpiewać ani dla kogo. Śpiewała samotnie ? jasnym, świetlistym sopranem. Otwierała mi śpiewem przestrzeń. Unosiłem się w niej, ulatywałem ku osobnym światom. Jednak moja opinia nie była miarodajna, zresztą taką być nie mogła. W mieście liczyło się jedynie zdanie urzędowej śpiewaczki koloraturą na zawołanie, od ćwierćwiecza posiadającej tytuł Zasłużonej Solistki nadany przez Wydział Rozgłosu. I to jej słowicze protesty było słychać, to ona wykazywała krawcowej artystyczną nędzę i nieuczciwość. Nie zostawiała na niej suchej nitki. Na samo wspomnienie imienia profanki zatykała sobie uszy, a gdy to nie pomagało, w proteście mdlała. Wtedy gasło światło i zapadała ciemność powszechna, z przezwyciężeniem której problemy miały nawet wyspecjalizowane służby pogotowia energetycznego.

Za granicami miasta żyła wioseczka spokojnych ludzi. Z czasem osada rozrosła się, wypuszczając gałęzie ulic na wszystkie strony, także w stronę miasta. Ponieważ równocześnie nastąpił jego rozwój, więc niedawno ulice się zetknęły, w połowie drogi, tuż za ostatnimi ogródkami malw i nagietków. Spokojnych ludzi zaczął ogarniać lęk, bo wraz z miastem przybliżyła się do nich zgrzytliwa rzeczywistość.

Miasto uznało, iż dla dobra jej mieszkańców musi wchłonąć osadę. Przede wszystkim trzeba było wzmocnić więź łączącą oba organizmy. Jej istota miała przybrać kształt pętli, jak zasugerował naczelnik więzienia, poparty przez miejskiego nadstróża. Projekt zaakceptował, bo musiał, ratuszowy urbanista, a pod obrady plenarne zgłosił tajny doradca w sprawach koszmarnych. Udowodnił, iż do transportu uroków i uciech miejskiego życia najlepiej przystosowany jest właśnie tramwaj. Decyzja o przedłużeniu linii tramwajowej zapadła przez aklamację jeszcze w trakcie tej samej sesji…

W owym czasie krawcowa udawała się do nici tramwajem. Męczył ją panujący w nim tłok, zasępione twarze bliźnich i bezustanny grzechot toczącego się po szynach żelastwa. Ucieszyła się przeto, gdy na nowo położonych torach pojawił się pierwszy tramwaj, zgrzytający mniej życiowo, za to bardziej jasno i świetliście, i zupełnie pusty. Wsiadła.

Motorniczy powitał pasażerkę szerokim uśmiechem. Wnętrze pojazdu było tak przytulne i ciepłe, siedzenia tak czyste i miękkie, że krawcową ogarnęła radość. Jęła śpiewać. Po chwili do śpiewu dołączył motorniczy ze swym anielskim głosem.

Tramwaj oniemiał i stanął, lecz krawcowa z motorniczym, nie przejmując się niczym, nadal śpiewali anielsko jasnym głosem, unisono…

Do duetu dołączył głos trzeci a cichy ? tramwaj… ruszył. Brzmiał miękko i czysto. Ciepło.

Dźwięk stopniowo rósł w barwie i mocy, aż trio zaśpiewało donośnie.

O świtaniu mieszkańców osady zbudziły miłe tony. Ujrzeli tramwaj, w nim krawcową z motorniczym radośnie rozśpiewanych.

Zdumienie było bezmierne, lecz nie trwało bez końca. Mieszkańcy po kolei dołączali do chóru, miastu wdzięczni…

Tramwaj wrócił śpiewająco do miasta.

Można mi wierzyć w tę opowieść, bo to ja byłem motorniczym i śpiewnym tramwajem. Gdy więc kogoś rzeczywistość zmęczy, a zechce zaśpiewać, niechaj mnie odwiedzi, zapraszam.

Dodaj komentarz